Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

5 wojennych bohaterów wyrolowanych przez historię

206 189  
621   134  
W filmach to wygląda pięknie - bohater dokonuje bohaterskich czynów, po powrocie z wojny zakochuje się w nim piękna niewiasta, bohater otrzymuje tony medali, przychodzi popularność, sława, a potem i żyli długo i szczęśliwie. W życiu często kończy się gorzko...

Siły Wolnych Francuzów


Kiedy na początku drugiej wojny światowej francuski rząd skapitulował przed potęgą armii niemieckiej, największym problemem ruchu oporu było zebranie odpowiedniej liczby wyszkolonych żołnierzy, aby stworzyć siły, który byłyby choć trochę skuteczne. Kiedy stało się jasne, że Francuzi nie są zbyt chętni do stawiania czynnego oporu, generał de Gaulle zdecydował się sięgnąć po pomoc dalej. Znacznie dalej. Ściągnął do Europy bojowników z terenów zależnych od Francji z całej Afryki.

Byli wśród nich zaprawieni w bojach o kolonie żołnierze, którzy doświadczenie zdobywali walcząc z partyzantami we wszystkich zakątkach Afryki. Stanowili mieszaninę Arabów, Afrykanów, Tahitańczyków i białych francuskich oficerów. Takie francuskie United Colors of Benetton z karabinami maszynowymi.


Siły Wolnych Francuzów w walce sprawdzały się zupełnie jak nie Francuzi, być może dlatego, że 65% ich składu to byli Francuzi tylko z nazwy, a tak naprawdę o tym, czy tak się mianowali, decydowało to, czy urodzili się w wiosce na terenach podległych Francji czy nie. Mimo to walczyli z oddaniem i przelewali krew za swoją nową ojczyznę.


Jak ich wyrolowali:

Siły Wolnej Francji przeszły szlak bojowy aż do przedmieść Paryża i kiedy żołnierze czyścili już mundury, żeby wkroczyć i wyzwolić stolicę, z małą pomocą Amerykanów i niestety Anglików, okazało się, że alianci powiedzieli "Takiego wała, nie z tymi czarnoskórymi".

To były jeszcze czasy, kiedy w Ameryce, również w siłach zbrojnych, panowała i miała się dobrze segregacja rasowa i w armii czarni nie mogli walczyć u boku białych. Alianci musieli utrzymać swój wizerunek czystych rasowo. Owszem, Wolni Francuzi weszli do Paryża, ale dopiero kiedy de Gaulle zebrał ze wszystkich podległych jednostek wystarczającą liczbę białych żołnierzy, żeby stworzyć z nich funkcjonujący oddział.


Generał wziął się na sposób, wypożyczył żołnierzy hiszpańskich z nadzieją, że założenie im berecika z antenką i narysowanie ołówkiem wąsika wystarczą, aby zrobić z nich Francuzów. Tymczasem walecznych Murzynów, którzy bili się o Francję, odesłano po cichu do Afryki. Co prawda otrzymali oni renty dla emerytowanych żołnierzy, ale okazało się, że nie na długo, bo w 1959 r. im je odebrano i próbowano wymazać z historii ich udział w wojnie.

Richard Marcinko


Richard "Demo Dick" Marcinko zaczynał swoją karierę w marynarce wojennej jako łącznościowiec gdzieś we Włoszech. Wielokrotnie prosił o przeniesienie do UDT (Underwater Demolitions Team - poprzednik SEALs), ale zawsze mu odmawiano, w końcu, jak to miał w zwyczaju, się wkurzył i nakładł komuś po ryju, za co karnie został wysłany do... UDT.


W czasie służby w Wietnamie Marcinko ze swoimi kolegami tak dał w kość Wietnamczykom z północy, że wyznaczyli za jego głowę nagrodę. Podczas tej wojny zdobył parę odznaczeń i wsławił się niekonwencjonalnymi pomysłami, np. takim jak pływanie na desce surfingowej za łodzią patrolową na rzece... pod ogniem nieprzyjaciela.

Kiedy zaczęło mu się nudzić w SEALs, wpadł na pomysł założenia własnej jednostki specjalnej - Red Cell. Jej zadaniem było testowanie zabezpieczeń w bazach marynarki wojennej na całym świecie.


Jak go wyrolowali:

(Nie)stety Red Cell była na tyle dobra w swojej robocie, że skompromitowała wielu znaczących oficerów. W czasie jednego z zadań Marcinko porwał nawet admirała, w innym nie oszczędzał rodzin najwyższych dowódców, posuwał się nawet do "delikatnych tortur", aby otrzymać kody do odpalania pocisków nuklearnych.

Nic więc dziwnego, że ośmieszeni i obici oficerowie mieli dość jego poczynań i szybko się go pozbyli z wojska, a z jednostki Red Cell narodził się słynny SEAL Team 6.


Służby dochodzeniowe marynarki wydały podobno 60 mln dolarów na dochodzenia, które miały Marcinkę zdyskredytować i znaleźć na niego haki. Nic nie znaleźli i można by rzec, że bez swojego udziału Marcinko znowu wystrychnął ich na dudka. W końcu FBI udało się uzyskać wyrok skazujący dla byłego komandosa... na rok więzienia o minimalnym rygorze. Marcinko ten czas spędził pracowicie i napisał wtedy książkę Rogue Warrior, na podstawie której powstała też gra komputerowa.


Żeby ustrzec się kolejnych kompromitacji, prawnie zakazano Marcince pisania i publikowania kolejnych książek o swoim życiu, więc skupił się na pisaniu "fikcji" o wybitnym komandosie US Navy, który wcale nie robi w konia wyższych oficerów.

Arron Perry i Rob Furlong


Podobnie jak sportowcy, żołnierze lubią rekordy. Jedną z kategorii wojskowych rekordów jest największa odległość z jakiej snajperowi udało się ustrzelić wroga. Pierwszy znaczący rekordzista to słynny Carlos Hathcock, który w czasie wojny w Wietnamie osiągnął trafienie z odległości 2286 metrów, a następnie... Rekord pozostał niepobity aż do 2002 roku.


Wtedy zaczęły się zawieruchy w Iraku i Afganistanie, i w marcu 2002 r. rekord został pobity aż dwukrotnie - strzałami z odległości 2310 m i 2430 m, co ciekawe, oba w wykonaniu niby tych spokojnych i pokojowo nastawionych Kanadyjczyków - kaprala Perry'ego i kilka dni później kaprala Furlonga. Rekord ustanowiony przez tego drugiego utrzymał się aż do 2009 roku, kiedy to pobił go Brytyjczyk strzałem z 2475 m.


Jak ich wyrolowani:

Są Kanadyjczykami, to wystarczyło. Ponieważ cały świat widzi ich jako miłujących pokój pieszczochów, snajperzy padli ofiarą politycznej poprawności.

Pewnego dnia Perry popełnił błąd i odwijając opakowanie dropsów Tootsie Roll zażartował, że to odcięty palec jednego z leżących ciał. Kiedy dotarło to "wyżej", rozpoczęło się trwające kilka lat dochodzenie, mające za zadanie sprawdzenie, czy Perry i jego koledzy faktycznie robią sobie souveniry z kawałków ciał przeciwników. Nie pomogło im również to, że jeden z członków oddziału zostawił za sobą na polu bitwy napis "jeb*ć terroryzm". Pewnie większość z nas z tym stwierdzeniem by się zgodziła, ale była to dodatkowa woda na młyn dla ludzi próbujących dowieść, że snajperzy to pozbawieni uczuć i zdrowych odruchów krwiożerczy mordercy.

W końcu oskarżenia oddalono, z braku wystarczających dowodów, ale dopiero po tym, jak po naciskach z góry wszyscy żołnierze oddziału odeszli do cywila, a ich nazwiska zmieszano z błotem w mediach.

Chiune Sugihara


Pełniąc rolę konsula japońskiego w Litwie, był bardzo blisko rozpalającej się wojny w Europie i pogromu Żydów i w Niemczech, i na terenach pod rządami Rosjan. Zanim jeszcze ZSRR dokonało aneksji Litwy, konsul chciał pomóc jak największej liczbie Żydów w bezpiecznej ucieczce, ale Japonia w tamtym okresie zachowywała jeszcze neutralność i niewielu uchodźców spełniało warunki zgody na wyjazd do Japonii.


Kiedy Chiune Sugihara zrozumiał, że zostało niewiele czasu, zaczął wraz żoną wydawać masowo 10-dniowe japońskie wizy tranzytowe, umożliwiające opuszczenie ZSRR. Od 29 lipca 1940 roku do 4 września we dwójkę pracowali po 20 godzin na dobę, wystawiając tysiące zezwoleń dla litewskich Żydów. Tego dnia konsulat został oficjalnie zamknięty, a Sugihara musiał wyjechać do Berlina. Świadkowie twierdzą, że Sugihara wypisywał wizy (wyrzucając je przez okno osobom, które ich potrzebowały) nawet gdy był już w pociągu odjeżdżającym do Niemiec. Szacuje się, że uratował od 2 do 10 tysięcy osób i nazywa się go "japońskim Schindlerem".


Jak go wyrolowali:

W tamtych czasach Japończycy nadal żyli (albo tak twierdzili) według przykazań honorowego kodeksu bushido, a zgodnie z jego zasadami sprzeciwienie się poleceniom przełożonych było największym dyshonorem. To nic, że Sugihara uratował tysiące osób, ważniejsze jest, że zhańbił się postępując przeciw poleceniom przełożonych.


W czasie wojny jego znajomość języków była użyteczna, ale już po jej zakończeniu po powrocie do kraju szybko i po cichu został wydalony (o przepraszam, poproszono go o rezygnację) z korpusu dyplomatycznego i w ogóle z pracy dla rządu. Żył sobie dalej jak zhańbiony samurai i zmarł w 1986 r. Tuż przed śmiercią w 1985 roku otrzymał nagrodę Yad Vashem i - jako jedyny Japończyk - został uhonorowany tytułem "Sprawiedliwy wśród narodów świata". Rząd Japonii dopiero w 2000 r. przeprosił jego rodzinę i uznał, że może jednak dyplomata zrobił coś dobrego.

Witold Pilecki


Kiedy w Polsce zaczęły się pojawiać tajemnicze obozy koncentracyjne czy obozy śmierci, początkowo nikt nie wiedział o co tak naprawdę chodzi. Wtedy przedwojenny oficer, a teraz konspirator polskiego podziemia Witold Pilecki uznał, że należałoby dokładnie sprawdzić co się dzieje za drutami kolczastymi. Mimo opinii przełożonych, że jest to wariacki pomysł, Pilecki dał się złapać Niemcom i świadomie dał się zamknąć w obozie w Oświęcimiu.

Przez kolejne 2,5 roku przekazywał z obozu meldunki o warunkach tam panujących i postępowaniu Niemców. Jego raporty brzmiały momentami jak pocztówka z wakacji:

Razem z setką innych znalazłem się wreszcie przed łaźnią (Baderaum, blok 18, numeracja stara). Tu oddaliśmy wszystko do worków, do których przywiązano odpowiednie numery. Tu ostrzyżono nam włosy na głowie i ciele, skropiono trochę prawie zimną wodą. Tu wybito mi pierwsze dwa zęby, za to, że numer ewidencyjny napisany na tabliczce niosłem w ręku, a nie w zębach, jak właśnie w tym dniu chciał tego łazienny (Bademeister). Dostałem w szczękę ciężkim drągiem. Wyplułem dwa zęby. Pociekła krew...

Od tej chwili staliśmy się tylko numerami. Urzędowa nazwa brzmiała: Schutzhäftling kr...xy... Ja miałem numer 4859.


Kiedy zdał sobie sprawę, że alianci nie kwapią się z wyzwalaniem obozu, pod koniec 1943 roku z niego uciekł, aby jeszcze zdążyć załapać się na udział w Powstaniu Warszawskim. Po upadku ponownie trafił do niemieckiego obozu.


Jak go wyrolowali:

Po wojnie Polska wpadła w łapy sowietom, a Pilecki miał ten niefart, że był członkiem AK, a nie komunistą. Jak wiadomo, w takiej sytuacji przeszłe bohaterskie czyny nie miały najmniejszego znaczenia. Pilecki wrócił do działalności konspiracyjnej i zdobywał informacje o nowych rządach, które przekazywał działającym jeszcze w lasach partyzantom.

W maju 1947 roku został aresztowany, był przesłuchiwany i torturowany przez UB. Na widzeniu z żoną powiedział jej "Oświęcim to była igraszka". W maju 1948 roku rotmistrz został rozstrzelany. Pilecki wraz z innymi skazanymi w procesie siatki wywiadowczej został zrehabilitowany w 1990 roku.

Źródła: 1, 2, 3, 4.
7

Oglądany: 206189x | Komentarzy: 134 | Okejek: 621 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

26.04

25.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało