Szukaj Pokaż menu

Google, Jetbrains & Kotlin - czyli jak dobry docenił lepszego

44 596  
160   41  
W świecie IT normalną rzeczą są momenty, gdy jedna firma docenia drugą i zaczyna otwarcie mówić o wykorzystywaniu ich oprogramowania. Jednak dość rzadko słyszy się o tym, jeśli chodzi o tych największych gigantów. Z reguły wolą sami stworzyć potrzebne rozwiązanie lub przejąć drugą firmę. Jednak są pewne wyjątki od tej reguły.

Beztroskie psy potrafią się zachowywać jak niespełna rozumu

47 421  
199   18  
Czasami psy swoją pomysłowością i niecodziennymi zachowaniami potrafią przebić nawet Rosjan. Trudno zgadnąć co strzeliło im do futrzanych łebków, żeby odstawiać takie numery.

#1.

Wśród dzikich plemion - byłem na zuluskiej ceremonii

33 847  
187   30  
Jakieś dwa tygodnie temu ja, moi znajomi z Iranu oraz znajomy z Zimbabwe dostaliśmy od Lindelaniego, kolegi z uniwersytetu (na zdjęciu - zdecydowanie nie ten w czarnej koszulce), zaproszenie na zuluskie uroczystości. Po prawie 4 godzinach w samochodzie dotarliśmy do zuluskiej wioski leżącej w dolinie na terenie Gór Smoczych, ok. 20 km od granicy z Lesotho.


Załoga naszego pojazdu w prawie pełnym składzie: ja, Rassul oraz Zibusiso. Zabrakło tylko Parisy - żony Rassula. Wyruszyliśmy o godzinie 8:45, a przed nami było ponad 3 godziny drogi - tak przynajmniej zakładaliśmy.


Zaproszono nas na ceremonię wprowadzania dziewcząt w świat dorosłych kobiet. Do wioski mieliśmy dotrzeć przed 12:00, ale życie nie jest takie proste i spóźniliśmy się prawie o godzinę. Dopóki jechaliśmy autostradą, nie było najmniejszego problemu. Swoją drogą, widoczki z okna samochodu podczas jazdy drogą szybkiego ruchu są co najmniej urocze.







A to już sama wioska, do której zostaliśmy zaproszeni, leżąca w dolince między dwoma szczytami. Zaraz po dotarciu na miejsce zostaliśmy poproszeni o zdjęcie nakryć głowy - zgodnie z lokalną tradycją.


Na szczęście przygotowania też się przeciągnęły, więc załapaliśmy się na sam początek uroczystości.


Dziewczęta, w charakterystycznych, czerwonych strojach, udały się ze śpiewem na ustach do małego budynku, w którym zgodnie z ludową tradycją nawiązywały kontakt z przodkami.


W międzyczasie starsze, zamężne kobiety z wioski zgromadziły się przed wejściem do "kapliczki", tańcząc i śpiewając. Niestety nie porozumiewam się w zulu, a nikt nie był mi w stanie powiedzieć o czym dokładnie traktuje tekst przyśpiewki.


Po kilku minutach dziewczęta opuściły chatkę, aby dołączyć do tańców i śpiewów.


A następnie powróciły do środka, w celu dokończenia rytuału.


Na zewnątrz zebrało się za to jeszcze więcej zainteresowanych i zmieniono repertuar.


Zdjęcie robione przez okienko, bo choć nikt nie robił mi problemów podczas robienia zdjęć i nagrywania filmów, to jednak niezbyt dobrym pomysłem byłoby obrażenie gospodarzy w jakiś głupi sposób. Ostatecznie dostałem pozwolenie na wejście do środka, jednak jak się okazało trochę zbyt późno, gdyż młode kobiety - już nie dziewczynki, po kilkunastu sekundach opuściły "kapliczkę" i udały się w procesję wokół sioła.


Z tego, co udało mi się ustalić, ta mantra w czasie pochodu oznacza: "jesteśmy już kobietami". Następną częścią ceremonii były tańce i śpiewy na łące oddalonej od budynków mieszkalnych o jakieś 100 metrów. W tym czasie uczestniczki ceremonii pozbawione zostały czerwonych bluzek i stały się pełnoprawnymi kobietami.


Na sam koniec wszyscy zgromadzili się na centralnym placu, gdzie odbyło się wręczanie prezentów - banknoty za opaskami na głowach oraz kolejne tańce i śpiewy.




Jak wiadomo, dobry gospodarz po uroczystościach karmi swoich gości, a o Zulusach można powiedzieć jedno - karmią smacznie. Na stole królowała wołowina - na potrzeby święta zabito i oprawiono dwie krowy. Zanim jednak jedzenie trafiło na stoły, należało je przygotować. Duża liczba gości oznacza duże gotowanie, z którym poradzono sobie rozpalając spore ognisko:


Dombolo - rodzaj parowanego chleba. Bardzo smaczny i dobrze komponujący się z braai oraz sosami. W smaku przypomina polski chleb, choć jest bardziej wilgotny i gąbczasty.



Grillowana wołowina, w tle prowizoryczny braai:


Gotowane mięso i podroby. Część mięsa gotowano, cześć grillowano, a jeszcze inne kawałki wrzucano na ogień dopiero po ugotowaniu.



Nie mogło też zabraknąć kurczaka:


Większość tak przygotowanego mięsa trafiła do plemiennej starszyzny. Ludzie młodsi i goście z zewnątrz zaproszeni zostali do namiotu, w którym rozstawiono stoły i krzesła.


Jako przystawkę podano nam deskę z mięsiwem, zanim jednak zaczęliśmy jeść, otrzymaliśmy mały instruktaż zuluskiego obycia przy stole w wykonaniu naszego kolegi Paula.



Przyznaję się bez bicia, skłamałem. W sumie to dowiedziałem się o tym dopiero po zakończeniu nagrania, ale jednak skłamałem. Pierwszy kawałek nie trafia na talerz, tylko prosto do ust tnącego. Tak więc posiłek zacząłem od przeżucia kawałka prawie surowej wątroby wołowej - było pycha. Ale najsmaczniejszym posiłkiem było chyba wołowe curry (w KwaZulu-Natal obecne są bardzo silne wpływy hinduskie). Bardzo bogate w smaku i przygotowane z najlepszych kawałków mięsa, rozpływających się w ustach.


Tak wyglądała porcja, którą dostałem:


Do curry serwowany był ryż, kaszka kukurydziana, zasmażane buraczki, trochę warzyw i przecier z dyni, ale nie z takiej normalnej kulistej, a takiej przypominającej w kształcie gruszkę (butternut z angielska - dynia piżmowa wg polskiej wiki). Na deser każdy dostał po kubeczku jogurtu, a na stoły wjechały talerze z domowymi wypiekami.


Oczywiście nie mogło zabraknąć też lokalnej specjalności w postaci piwa:


Z moich ustaleń wynika, iż jego produkcja polega na zalaniu i wymieszaniu "miele meal", czyli mamałygi z zimną wodą. Następnie do napęczniałej masy dodaje się wrzątku i ponownie miesza. Naczynie odstawia się na kilka dni, po czym zbiera się płyn zawierający alkohol i serwuje na zimno. W smaku jest kwaskowate, ale bez drożdżowego posmaku, na co wskazywać mógłby zapach. Alkohol też był niewyczuwalny. W mojej opinii jest to świetny napój orzeźwiający na upalne afrykańskie dni, które przyjdą latem.


Przed odjazdem zostałem poproszony o udzielenie szybkiego wywiadu do rodzinnej kroniki, na co z chęcią przystałem. Usłyszałem też wtedy bardzo miłą rzecz - mieszkańcom wioski jest miło, że biali ludzie w liczbie sztuk trzech pojawili się na ich skromnej uroczystości, usiedli razem z nimi do wspólnego stołu i razem z nimi cieszyli się tym świątecznym dniem. Na koniec jeszcze kilka fotek złapanych w międzyczasie:






187
Udostępnij na Facebooku
Następny
Przejdź do artykułu Beztroskie psy potrafią się zachowywać jak niespełna rozumu
Podobne artykuły
Przejdź do artykułu 15 najdziwniejszych rzeczy, jakie barmani usłyszeli w pracy
Przejdź do artykułu Wielka Warszawska Bitwa Poduszkowa - relacja
Przejdź do artykułu Idioci są wśród nas IV
Przejdź do artykułu Niezwykle żywy świat stworzony przez fotografa daltonistę
Przejdź do artykułu Liczniki i kokpity w samochodach, które wyprzedziły swoje czasy
Przejdź do artykułu Szokujące dla nas, ale normalne dla tubylców zajęcia szkolne dla dzieci na Alasce
Przejdź do artykułu Polska to nie kraj, to stan umysłu – Kazik Staszewski pokazał mamę
Przejdź do artykułu Dziwacy z rosyjskich portali społecznościowych LX - wychowuję córkę
Przejdź do artykułu 30 (nielegalnych) zdjęć Korei Północnej, których Kim Dzong Un nie chce pokazać światu

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą