Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Skiosku - czyli weseli i niezwykli klienci jednego z polskich kiosków IX

86 249  
457   77  
Sambojka pisze: Zaczesany w ząbek, w starych, rogowych okularach, jakich nikt przed sześćdziesiątką nie nosi, chyba że jest upośledzony albo słucha mamusi (co na jedno wychodzi).
- Dzień dobry pani.
- Dzień dobry.
I stoi, się gapi, czeka, więc mówię:
- Co mogę dla pana zrobić?
- Czy państwo świadczycie usługi drukarskie?

- Nie, ale jeśli chodzi panu o wydrukowanie czegoś z komputera, to i owszem, chociaż usługami drukarskimi bym tego nie nazwała.
Nie podchwycił żartobliwego tonu, tylko powoli otworzył torbę, wyjął z niej pendrive'a i z namaszczeniem, jakby to była relikwia, podał mi.
- Proszę nie kopiować danych znajdujących się na nośniku.
- Nie mam takiego zwyczaju - uspokajam go wpinając pendrive'a.
- A co to za program?
- Taki, który skanuje pański nośnik szukając zagrożeń dla komputera. - zaczynam mówić jego językiem.
- Proszę go natychmiast powstrzymać! Ręczę, że żadnych zagrożeń nie ma!
- Spokojnie, proszę pana, już prawie koniec, a ja bez tego nie mogę otworzyć żadnego pliku. Ten program nie robi niczego złego.
Przestępując z nogi na nogę, z przyspieszonym oddechem powiedział:
- Proszę o wydrukowanie tych siedmiu plików, stron 29. Na pewno pani nie skopiowała zawartości nośnika?
- Na pewno. - Już mnie to nie bawi, z paranoików nieładnie się śmiać. Otwieram, rzucam okiem, jakieś sprawozdania z dużego przedsiębiorstwa. Drukuję.
Zwykle drukując jakieś tabelki z Excela sprawdzam na papierze, czy wszystko w porządku. Biorę więc do ręki pierwszą stronę, gdy gość mnie powstrzymuje:
- Proszę nie czytać!!!
- Dobrze. Chciałam sprawdzić, czy poprawnie się drukuje. - Co jest? Przecież i tak zajrzałam otwierając kolejne arkusze.
- Ja sprawdzę - mówi, a ja podaję mu kartki wydrukiem do spodu. Pełna konspiracja! Zadowolony, składa każdą kartkę na pół.
Koniec zabawy, chcę wyciągnąć pendrive'a, gdy głośny i rozpaczliwy krzyk powstrzymuje moją rękę:
- Nie!!! Ja to zrobię!
Bez słowa pozwalam mu usiąść przy komputerze, gdzie uruchamia... bezpieczne usuwanie sprzętu i dopiero po tym z namaszczeniem wyciąga pendrive'a. Płaci, chowa, wychodzi.

* * * * *

Chciałabym móc użyć zapisu fonetycznego, żeby lepiej oddać rozmowę z tym klientem. Tak wsiowego akcentu twórcy filmów o Kargulu i Pawlaku mogliby się uczyć od tego pana.
Zaśmierdziało. Dwoje klientów wyszło z kolejki i opuściło kiosk. Stoję na wdechu i czekam na pachnącego inaczej typa obsługując kolejne osoby. Jest! Poczciwy uśmiech wiejskiego kombinatora, gumofilce na nogach i kurze pierze na kołnierzyku nie najświeższej koszuli. Na oko po pięćdziesiątce, ale mogę się mylić. Brud czy tam opalenizna na mocno pomarszczonej twarzy nie pozwoliły dokładniej ocenić.
- Pani! Daj mnie pani papierosów jakich najtańszych.
Podaję bez słowa. Szukając pieniędzy w woreczku po kiszonej kapuście uśmiecha się do mnie, puszcza oko i obleśnie oblizuje. Wyraz obrzydzenia na mojej twarzy nie umknął stojącemu za nim mężczyźnie. Bawi go to i tego nie ukrywa. Wbiłam w niego wzrok pod tytułem "To nie jest śmieszne", bez skutku. Mało tego, założył ręce, przystanął z boku i się z zainteresowaniem przygląda.
Wieśniak widząc, że w tym momencie na niego nie patrzę, odezwał się:
- Pani! Ja ciebie za żonę wezmę. Chłopa ma? Nie ma, bo obrączki ja nie widział. Ja wdowiec jestem. Bogaty! Nic nie będziesz musiała robić, coś tam ino jakieś kurki, kaczki, koło świnek, ale co to za robota? Se będziesz pani na gospodarce. Żem stary, to tak, ale siłę mam w kutasie, jak za młodu! Narzekać pani nie będziesz. To co?
Wmurowało mnie. "Spierdalaj pan" bym chciała mu powiedzieć, ale on nie chciał mnie obrazić, tylko uderzył w zaloty. Jak go spławić?
- Nie jestem zainteresowana - powiedziałam.
- Pani, ty se lepiej pomyśl, ja tu jeszcze przyjdę to się zapytam.
I wyszedł, posyłając buziaka.
- Co dla pana? - pytam klienta, który jak stał, tak stoi, teraz już śmieje się dosyć głośno.
- Dla mnie nic. Chciałem Wyborczą, widzę, że pani nie ma, ale musiałem zobaczyć, jak to się skończy.
- Cieszę się, że dostarczyłam panu rozrywki. Jak pan będzie wychodził, proszę zostawić otwarte drzwi, niech się wywietrzy.
Pożegnał się, wyszedł, stoi, gdzieś dzwoni:
- Stary, nie uwierzysz, jak ci powiem, co przed chwilą słyszałem!

* * * * *

Wieśniak wrócił. Wracał już kilka razy, za każdym razem wychodził potraktowany chłodno, raz nawet mi pączka przyniósł. Z Biedronki. Nie wzięłam. Zjadł za mnie, oblizując sobie place po lukrze przyprawił mnie o odruch wymiotny. Po co ja się patrzyłam?!
Tym razem wrócił śmierdząc jeszcze bardziej, bo upały sprzyjają skuteczniejszemu oznajmianiu światu, że nadchodzi. Tego zapachu nie da się pomylić z niczym. W wersji letniej przyszedł... bez koszulki. Reszta po staremu: szarobure portki i gumofilce. Brud na jego ciele prezentował się naprawdę imponująco: nie wiem, ile się trzeba nie myć, żeby osiągnąć taki kolor... skóry.
- Jest moja dziewczyna!
- Co dla pana? - bez uśmiechu, na wdechu, spokojnie, tylko spokojnie. Jest za gorąco, żeby sobie ciśnienie podnosić. Mimo najszczerszych chęci nieutrzymywania kontaktu wzrokowego, gapię się na to, co zwykle skrywa koszulka. Słodki Jezu! Kiedy on się mył?!
- Pływać umie?
- Coś podać? - jestem oazą spokoju... jestem oazą spokoju... jestem oazą spokoju... jestem oazą... Kiedy on się mył?!
- Nie umie. To ja nauczę. Za stodołą woda płynie, nie głęboka. Bymy tam weszli, się ochłodzili, bym pływać nauczył, a nie w pracy siedzi, się marnuje.
Zajęta układaniem fajek stoję do niego tyłem. W końcu sobie pójdzie. Nie przeszkadza mu, że nie odpowiadam, ciągnie dalej:
- Gdzie to teraz są te dziewuchy, co chłopa szukały, żeby nie pracować? Ja bym takę wziął, a tu ni ma. Wszystkie w pracy siedzą, a to nie po Bożemu. Od tego bezpłodność. Ja tu jeszcze wrócę.
I poszedł. Nie wątpię, że wróci. Niestety...

* * * * *

Sezon się zaczął, a że włodarze miasta z braku kapitału stawiają na rozwój w tej dziedzinie, turystów pojawia się coraz więcej. Kiosk jest niedaleko dworców PKP i autobusowego, w dodatku jest jednym z niewielu sklepów otwartych w pobliżu do późna, więc odwiedza mnie znaczna część zbłąkanych, żądnych informacji ludzi. Turyści to czasem dziwne stworzenia, wprawiają w osłupienie na dużo dłużej niż tubylcy.

Pani pod pięćdziesiątkę z terierem długowłosym na smyczy. Smycz w kolorze oczojebny róż, a pani ma na ręce bransoletkę chyba zrobioną z resztek tej smyczy.
- Proszę pani, czy pani wie, gdzie tu jest salon fryzjerski dla mnie i dla niuni?
- Najbliższy po drugiej stronie ulicy, a dla pieska to nieco dalej, bliżej dworca PKP.
- Ale dla nas obu, proszę pani?
Złapałam nieładny zawias: buzia otwarta, brwi zmarszczone... Bardzo nieprofesjonalnie z mojej strony niemal wrzasnęłam:
- Ale że pani chce tam, gdzie ostrzygą panią i psa?!
- No tak, proszę pani! Wy tu jak na wsi mieszkacie, proszę pani, zadupie jakieś, że się pani, proszę pani, dziwi?!
- Takiego salonu w mieście nie ma, ale gdyby się pani zapytała w tym... eee... dla ludzi, to może by pani psa... Albo w tym dla psów, to odwrotnie! - plotę próbując nie upuścić szczęki na podłogę, a już na pewno zahamować mimowolny i postępujący wytrzeszcz gałek ocznych.
- Proszę pani, to co pani mówi, proszę pani, tego słuchać nie będę! Co za wieś! Chodź, niunia.

* * * * *

- Czy ma pani mapę miasta?
- Ostatnią - podaję klientowi. Zaczyna otwierać, ogląda.
- A Polski?
- Też - znów prosto do ręki. Dokładnie ogląda, kręci mapą. Zajmuje to trochę czasu.
- A atlas geograficzny?
- Nie, tego nie mam - odpowiadam nieco zaskoczona.
- To może chociaż globus?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, odezwała się zniecierpliwiona pani stojąca obok:
- Zenon, czy myśmy przyjechali zwiedzić to miasto czy podróż międzykontynentalną planujesz?
Zenon zapłacił za mapę miasta i wychodząc rzucił:
- A atlas astronomiczny?

* * * * *

Małżeństwo z piątką dzieci i ze śląskim akcentem.
- Przepraszamy, gdzie tu będzie informacja turystyczna?
- W rynku. Jak państwo wyjdą ode mnie, to w lewo, jeszcze raz w lewo, a później...
- A może to pani narysować?
Mogę. Rysuję. Zaznaczam punkty charakterystyczne. W tym samym czasie głowa rodziny skreśla kupon do Keno.
Po 10 kolejnych losowaniach (odbywają się co 5 minut), kiedy klient zostawił u mnie sporą gotówkę niczego nie wygrywając, po czterech podartych przez dzieci gazetach (za które oczywiście zapłacił), po jednym rozlanym soku z kartonika, po stłuczonym kolanie i awanturze o to, czemu Lokomotywa Tomek jest lepsza od Żółwika Sammy'ego, usłyszałam:
- Bardzo nam się tu w Przemyślu podoba! Prawda, kochanie?
A kochanie, umęczona rodzicielka całej piątki wycierając ryja najmłodszemu po mleku, powiedziała:
- Podoba, podoba. Prezerwatywy kup.

* * * * *

Ludzie są zabobonni. Noszą w portfelach lub portmonetkach przedmioty "na szczęście". Gdy przychodzi do szukania drobnych, wysypują całą zawartość na bilonownicę. Co tam można znaleźć! Medaliki, szczęśliwe monety, kamyki, małe słoniki, żabki, żółwiki, łuski z wigilijnego karpia, malutkie wizerunki "Żydków" czy tam Matek Bosek. Jednak to, co zobaczyłam wczoraj, na długo zostanie mi w pamięci.
Jest wdowcem na emeryturze. Od niedawna gra w Multi, jakoś nie zapamiętał, ile kosztuje jeden zakład. Gdy kolejka tuż za nim zaczęła wydawać dźwięki zniecierpliwienia, bo za długo szukał drobnych, stuknęłam zachęcająco palcem w bilonownicę. Wysypał zawartość portfela i zobaczyłam... paznokieć. Żółty, brudny, stary, dość duży paznokieć. Wdowiec spostrzegł moje obrzydzenie i chowając go z powrotem pospiesznie wytłumaczył:
- To żony. Ona zawsze miała dobrą rękę do totolotka.

Zobacz też inne odcinki Skiosku

6

Oglądany: 86249x | Komentarzy: 77 | Okejek: 457 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało