Czytuje wiadomości bardzo wybiórczo, ale wczoraj pod wpływem bardzo wzburzonego :salivala zainteresowałam się sprawą tego polaka co zmarł na lotnisku w Kanadzie po użyciu paralizatora przez policję. Dla przypomnienia, lub w ogóle przedstawienia sprawy dwa newsy:
https://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80277,4677179.html
https://serwisy.gazeta.pl/swiat/1,34223,4677214.html
I zestaw filmików:https://video.google.co.uk/videosearch?q=Dziekanski
Oczywiście główna dyskusja toczy się wokół tego czy policja miała prawo go tak potraktować, że on był bezbronny i zagubiony, a nie agresywny, jak najpierw podawano. (Może ja inaczej na to patrzę, ale wg. mnie na filmiku mężczyzna ten wygląda jakby był pod wpływem alkoholu lub innych środków odurzających oraz sprawia potencjalne zagrożenie dla innych osób tam obecnych. Na pewno nie uznałabym go za zupełnie nieagresywnego i bezbronnego. Oczywiście można to tłumaczyć jego zmęczeniem po długim locie i 10 godzinach oczekiwania na lotnisku, ale wtedy nikt takich szczegółów nie znał.)
Sama spodziewam się, że zakończy się to odszkodowaniem dla matki zabitego, ktoś z policji poniesie jakąś odpowiedzialność, może będą jakieś zmiany w procedurach. Bo nie zaprzeczam, że mogły być niedopatrzenia, błąd policji, czy złe szkolenie (może nikt im nie mówi, że jednak to może zabić). Nie zaprzeczam, że można było sprowadzić tłumacza i spróbować inaczej sprawę rozwiązać. Ale nie o tym chcę dyskutować, bo tu o winie orzeknie śledztwo i sąd.
Swoją drogą założę się, że jakby policja interweniowała dopiero gdyby się coś stało poważniejszego (np. kobieta, która próbowała tego mężczyznę uspokoić, dostała by tym krzesłem), to by zamiast głosów oburzenia o nadużycie, pojawiły się głosy oburzenia na brak wcześniejszej interwencji.
Jednak w tym temacie chciałabym poruszyć drugą stronę tej sprawy. Zauważyć, że to nie tylko policja czy obsługa lotniska jest tu wina i że wiele osób powinno potraktować to jako przestrogę, ale nie przed Kanadyjską policją, ale przed własną głupotą.
Zbiórka potrzebnych faktów na temat sprawy: mężczyzna ten poleciał do Kanady, gdzie na lotnisku miała go odebrać jego matka; nie znał jednak słowa po angielsku i nigdy wcześniej nie latał samolotem. (Tyle wystarczy).
I tu już widzę wiele błędów ze strony jego jak i jego matki:
Ani ona go odpowiednio nie przygotowała, ani on się zbyt dobrze widać nie dowiedział, jak wygląda procedura na lotnisku. Facet się po prostu zgubił. Ciekawe czy był w ogóle świadomy, że pomiędzy wyjściem z samolotu a dostaniem się do strefy, gdzie może go ktoś odebrać jest jeszcze kawałek drogi.
Nie znał słowa po angielsku, ani nie miał żadnego narzędzia do skontaktowania się ani z matką, ani z nikim w pobliżu.
Jako pierwsze wystarczy telefon komórkowy, można teraz taki najzwyklejszy mieć za grosze i poprosić kogoś o zaprogramowanie żądanych numerów pod klawisz (znam ludzi już dość w podeszłym wieku, którzy sobie świetnie z komórkami radzą)
Jako drugie, jakieś rozmówki pl-ang, z zaznaczonymi potrzebnymi zdaniami (jak nie umiesz przeczytać można palcem pokazać), albo nawet kartka z napisanymi paroma najpotrzebniejszymi zdaniami ("gdzie jest wyjście" albo "miałem się spotkać z osobą taką a taką ale się zgubiłem, nie znam angielskiego. pomocy"), na pewno znalazł by się ktoś, kto by mu taką kartkę przygotował i powiedział co jest co, a obsługa lotniska by go nie olała, gdyby pokazał o co mu chodzi.
Matka ponoć dowiedziała się, że go na lotnisku nie ma i pojechała do domu. Ta informacja zdziwiła mnie najbardziej. Skoro wiedziała, że wyleciał i samolot wylądował to spodziewała się, że gdzie jest? Nie próbowała prosić o komunikat, żeby się zgłosił gdzieśtam? Jakby powiedziała, że on nie zna języka to pewnie pozwolili by jej powiedzieć, albo wezwali jakiegoś tłumacza. Pewnie znalazło by się i parę innych opcji.
No i ostatecznie, skoro czekał tyle czasu mógł po kilku godzinach szukać pomocy nawet bez znajomości angielskiego, próbować coś mówić i też by może jakiegoś tłumacza znaleźli (nawet jak najpierw złego, to większość osób mówiąca jezykiem ze wschodniej Europy, zapewne mogła by określić właściwy język).
Generalnie chodzi o to, że koleś nie był zupełnie niewinny sytuacji w której się znalazł.
A teraz jeszcze trochę bardziej pogeneralizuję. Nie był on jedynym Polakiem, który się rzucił na wyjazd za granicę nie znając języka, nie wiem jak w Kanadzie, ale na wyspach brytyjskich jest takich sporo. Każdy może się zgubić, albo znaleźć w innej sytuacji, gdy będzie sam pośród ludzi nie mówiących po polsku, nie musi się to zakończyć zaraz śmiercią, ale może innymi nieprzyjemnościami (ewentualnie nocką na mrozie).
Po prostu: ludzie, nie bądźcie ofiarami własnej głupoty, przygotujcie się na wyjazd w nieznane. Jeśli jesteś turystycznie, ok nie musisz zaraz mówić w tym języku, ale przynajmniej trzymaj się kogoś kto go zna, albo miej jakiś sposób na komunikację.
Warto też poza sposobem na język dowiedzieć się innych rzeczy, które mogą być przydatne. Jakieś zasady związane z korzystaniem z publicznego transportu, poruszaniem się na stacjach czy lotniskach. Albo na przykład pamiętać o tym, żeby bagażu gdzieś nie zostawić bez opieki (bo tutaj to zaraz alarm bombowy by był), czy inne specyficzne przepisy związane z krajem docelowym, na które można się naciąć.
Co do dyskusji, cóż... możecie się ze mną zgodzić, możecie się nie zgodzić... możecie się oburzyć, że śmiem na tę sprawę spojrzeć inaczej niż tylko i wyłącznie obwinianie policji i obsługi lotniska. A możecie po prostu wziąć do siebie mój apel z końcówki posta i pomyśleć zanim sami się w coś w pakujecie (albo Wasi bliscy).
https://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80277,4677179.html
https://serwisy.gazeta.pl/swiat/1,34223,4677214.html
I zestaw filmików:https://video.google.co.uk/videosearch?q=Dziekanski
Oczywiście główna dyskusja toczy się wokół tego czy policja miała prawo go tak potraktować, że on był bezbronny i zagubiony, a nie agresywny, jak najpierw podawano. (Może ja inaczej na to patrzę, ale wg. mnie na filmiku mężczyzna ten wygląda jakby był pod wpływem alkoholu lub innych środków odurzających oraz sprawia potencjalne zagrożenie dla innych osób tam obecnych. Na pewno nie uznałabym go za zupełnie nieagresywnego i bezbronnego. Oczywiście można to tłumaczyć jego zmęczeniem po długim locie i 10 godzinach oczekiwania na lotnisku, ale wtedy nikt takich szczegółów nie znał.)
Sama spodziewam się, że zakończy się to odszkodowaniem dla matki zabitego, ktoś z policji poniesie jakąś odpowiedzialność, może będą jakieś zmiany w procedurach. Bo nie zaprzeczam, że mogły być niedopatrzenia, błąd policji, czy złe szkolenie (może nikt im nie mówi, że jednak to może zabić). Nie zaprzeczam, że można było sprowadzić tłumacza i spróbować inaczej sprawę rozwiązać. Ale nie o tym chcę dyskutować, bo tu o winie orzeknie śledztwo i sąd.
Swoją drogą założę się, że jakby policja interweniowała dopiero gdyby się coś stało poważniejszego (np. kobieta, która próbowała tego mężczyznę uspokoić, dostała by tym krzesłem), to by zamiast głosów oburzenia o nadużycie, pojawiły się głosy oburzenia na brak wcześniejszej interwencji.
Jednak w tym temacie chciałabym poruszyć drugą stronę tej sprawy. Zauważyć, że to nie tylko policja czy obsługa lotniska jest tu wina i że wiele osób powinno potraktować to jako przestrogę, ale nie przed Kanadyjską policją, ale przed własną głupotą.
Zbiórka potrzebnych faktów na temat sprawy: mężczyzna ten poleciał do Kanady, gdzie na lotnisku miała go odebrać jego matka; nie znał jednak słowa po angielsku i nigdy wcześniej nie latał samolotem. (Tyle wystarczy).
I tu już widzę wiele błędów ze strony jego jak i jego matki:
Ani ona go odpowiednio nie przygotowała, ani on się zbyt dobrze widać nie dowiedział, jak wygląda procedura na lotnisku. Facet się po prostu zgubił. Ciekawe czy był w ogóle świadomy, że pomiędzy wyjściem z samolotu a dostaniem się do strefy, gdzie może go ktoś odebrać jest jeszcze kawałek drogi.
Nie znał słowa po angielsku, ani nie miał żadnego narzędzia do skontaktowania się ani z matką, ani z nikim w pobliżu.
Jako pierwsze wystarczy telefon komórkowy, można teraz taki najzwyklejszy mieć za grosze i poprosić kogoś o zaprogramowanie żądanych numerów pod klawisz (znam ludzi już dość w podeszłym wieku, którzy sobie świetnie z komórkami radzą)
Jako drugie, jakieś rozmówki pl-ang, z zaznaczonymi potrzebnymi zdaniami (jak nie umiesz przeczytać można palcem pokazać), albo nawet kartka z napisanymi paroma najpotrzebniejszymi zdaniami ("gdzie jest wyjście" albo "miałem się spotkać z osobą taką a taką ale się zgubiłem, nie znam angielskiego. pomocy"), na pewno znalazł by się ktoś, kto by mu taką kartkę przygotował i powiedział co jest co, a obsługa lotniska by go nie olała, gdyby pokazał o co mu chodzi.
Matka ponoć dowiedziała się, że go na lotnisku nie ma i pojechała do domu. Ta informacja zdziwiła mnie najbardziej. Skoro wiedziała, że wyleciał i samolot wylądował to spodziewała się, że gdzie jest? Nie próbowała prosić o komunikat, żeby się zgłosił gdzieśtam? Jakby powiedziała, że on nie zna języka to pewnie pozwolili by jej powiedzieć, albo wezwali jakiegoś tłumacza. Pewnie znalazło by się i parę innych opcji.
No i ostatecznie, skoro czekał tyle czasu mógł po kilku godzinach szukać pomocy nawet bez znajomości angielskiego, próbować coś mówić i też by może jakiegoś tłumacza znaleźli (nawet jak najpierw złego, to większość osób mówiąca jezykiem ze wschodniej Europy, zapewne mogła by określić właściwy język).
Generalnie chodzi o to, że koleś nie był zupełnie niewinny sytuacji w której się znalazł.
A teraz jeszcze trochę bardziej pogeneralizuję. Nie był on jedynym Polakiem, który się rzucił na wyjazd za granicę nie znając języka, nie wiem jak w Kanadzie, ale na wyspach brytyjskich jest takich sporo. Każdy może się zgubić, albo znaleźć w innej sytuacji, gdy będzie sam pośród ludzi nie mówiących po polsku, nie musi się to zakończyć zaraz śmiercią, ale może innymi nieprzyjemnościami (ewentualnie nocką na mrozie).
Po prostu: ludzie, nie bądźcie ofiarami własnej głupoty, przygotujcie się na wyjazd w nieznane. Jeśli jesteś turystycznie, ok nie musisz zaraz mówić w tym języku, ale przynajmniej trzymaj się kogoś kto go zna, albo miej jakiś sposób na komunikację.
Warto też poza sposobem na język dowiedzieć się innych rzeczy, które mogą być przydatne. Jakieś zasady związane z korzystaniem z publicznego transportu, poruszaniem się na stacjach czy lotniskach. Albo na przykład pamiętać o tym, żeby bagażu gdzieś nie zostawić bez opieki (bo tutaj to zaraz alarm bombowy by był), czy inne specyficzne przepisy związane z krajem docelowym, na które można się naciąć.
Co do dyskusji, cóż... możecie się ze mną zgodzić, możecie się nie zgodzić... możecie się oburzyć, że śmiem na tę sprawę spojrzeć inaczej niż tylko i wyłącznie obwinianie policji i obsługi lotniska. A możecie po prostu wziąć do siebie mój apel z końcówki posta i pomyśleć zanim sami się w coś w pakujecie (albo Wasi bliscy).
--