Kiedy się nie ma czasu, to trzeba mieć pomysł. A kiedy sie nie ma i pomysłu, to trzeba mieć sposób. To będzie taka fasola, którą bezpośrednio z gara można wyżerać, drewnianą łychą, wycierając resztki chlebem, biorąc przykład z Terenca Hilla i Budda Spencera. Czyli nieformalna fasola z luźnym bekaniem i kowbojskim spaniem pod rozgwieżdżonym niebem, bo z każdych czterech scian wywalą na zbity pysk.
Znów rodzinny przepis, jak często bywa w kuchni mojej teściowej, zawierający kostkę wołową.
- 400g czerwonej fasoli
- przynajmniej tyle samo, lub ciutkę więcej cebuli
- sól
- pieprz
- kostka wołowa i to nie było przekleństwo
- wszechobecna evo
- łycha koncentratu pomidorowego, lub w miarę adekwatna ilość przecieru
- przydałby sie garnek ciśnieniowy, ale jak nie ma, to po prostu trzy razy dłużej będziemy gotować
- i koniec
Fasolę namaczamy na dzień, półtorej, zmieniając wodę tak ze trzy razy.
Do gara wkładamy przepłukaną fasolę, na nią wrzucamy pociętą na dość cienkie plastry ćwiartkowe cebulę, wwalamy łychę koncentratu, solimy, solidnie pieprzymy, zalewamy przynajmniej ćwiartką szklanki oliwy, kiedy nikt nie patrzy kruszymy (z wyrzutów sumienia) kostke wołową, zalewamy wodą tak, żeby przynajmniej fasola na dole była przykryta i zamykamy gar ciśnieniowy. Lub przykrywamy zwykłą pokrywką.
W zależności od posiadania ciśnieniowca, fasolę gotujemy albo godzinkę od świstu, albo ze dwie i pół od zagotowania, w obu przypadkach zmniejszając ogień po zawrzeniu. Co w sumie ma małe znaczenie, bo fasolę gotujemy do miękkości i do określonej sosowatości. Czyli jak fasola twarda po tej godzinie, czy trzech, a płynu brak, to dolewamy wody i gotujemy dalej. Jeśli fasola miękka, ale jeszcze wodnista, to zwiększamy ogień i wyparowujemy nadmiar H2O. Słuszna konsystencja jest... takiej gęstej fasolówki. To chyba dobre określenie. Z ochładzaniem się jeszcze bardziej zgęstnieje, wypada brać pod uwagę.
Smaczna gorąca, dopiero co zdjęta z gazu, nabiera mocy w miarę chłodnięcia, na drugi dzień odgrzana jest zarąbista, ale nawet na zimno łychą wyżerana z garnka nic nikomu nie ma do pozazdroszczenia.
Surowa kiełbasa i pajda wiejskiego chleba to jest to, co ta fasola lubi najbardziej. W oryginalnym, stareńkim przepisie były tam w garze jeszcze swińskie skórki, ale żadnemu z nas nie zależy na tych chrupiących między zębami rarytasach, wiec robie bez i wcale z żalu nie płaczę.
Dla fanów i poinformowanych przeciwników GOTa: doceńcie, proszę, że przełamałam na pół...
Znów rodzinny przepis, jak często bywa w kuchni mojej teściowej, zawierający kostkę wołową.
- 400g czerwonej fasoli
- przynajmniej tyle samo, lub ciutkę więcej cebuli
- sól
- pieprz
- kostka wołowa i to nie było przekleństwo
- wszechobecna evo
- łycha koncentratu pomidorowego, lub w miarę adekwatna ilość przecieru
- przydałby sie garnek ciśnieniowy, ale jak nie ma, to po prostu trzy razy dłużej będziemy gotować
- i koniec
Fasolę namaczamy na dzień, półtorej, zmieniając wodę tak ze trzy razy.
Do gara wkładamy przepłukaną fasolę, na nią wrzucamy pociętą na dość cienkie plastry ćwiartkowe cebulę, wwalamy łychę koncentratu, solimy, solidnie pieprzymy, zalewamy przynajmniej ćwiartką szklanki oliwy, kiedy nikt nie patrzy kruszymy (z wyrzutów sumienia) kostke wołową, zalewamy wodą tak, żeby przynajmniej fasola na dole była przykryta i zamykamy gar ciśnieniowy. Lub przykrywamy zwykłą pokrywką.
W zależności od posiadania ciśnieniowca, fasolę gotujemy albo godzinkę od świstu, albo ze dwie i pół od zagotowania, w obu przypadkach zmniejszając ogień po zawrzeniu. Co w sumie ma małe znaczenie, bo fasolę gotujemy do miękkości i do określonej sosowatości. Czyli jak fasola twarda po tej godzinie, czy trzech, a płynu brak, to dolewamy wody i gotujemy dalej. Jeśli fasola miękka, ale jeszcze wodnista, to zwiększamy ogień i wyparowujemy nadmiar H2O. Słuszna konsystencja jest... takiej gęstej fasolówki. To chyba dobre określenie. Z ochładzaniem się jeszcze bardziej zgęstnieje, wypada brać pod uwagę.
Smaczna gorąca, dopiero co zdjęta z gazu, nabiera mocy w miarę chłodnięcia, na drugi dzień odgrzana jest zarąbista, ale nawet na zimno łychą wyżerana z garnka nic nikomu nie ma do pozazdroszczenia.
Surowa kiełbasa i pajda wiejskiego chleba to jest to, co ta fasola lubi najbardziej. W oryginalnym, stareńkim przepisie były tam w garze jeszcze swińskie skórki, ale żadnemu z nas nie zależy na tych chrupiących między zębami rarytasach, wiec robie bez i wcale z żalu nie płaczę.
Dla fanów i poinformowanych przeciwników GOTa: doceńcie, proszę, że przełamałam na pół...
--
https://www.facebook.com/lunaefragmenta/?ref=bookmarks