Szara mgła okrywała okolicę. Powoli i nieustępliwie, niczym głodne zwierzę, pochłaniała dachy miasta. Jedynie samotna wieża, niczym palec wyciągnięty z wyrzutem ku niebu, opierała się jeszcze moment napływowi mgły. Jednak po chwili i ona skryła się za białym całunem. Nienaturalna cisza przerywana jeno pustym biciem dzwonu otuliła okolicę...
Hartfhlingt wędrował dalej. Wiedział, że powrót nie ma sensu z resztą...Po co miałby w ogóle wracać? Dokąd? Podziemia zostały całkowicie zniszczone, niedobitki krasnoludzkich pobratymców zostały zmuszone do odwrotu. Wszystko stracone. Część jego duszy jednak pragnęła powrócić do swojego świata. Miejsca, które go wychowało, nauczyło rzemiosła, walki, a w końcu samego życia. Ogień, stal i iskry skrzące się spod młota kowalskiego lub topora podczas walki, kufle pełne złocistego piwa.
Niestety zostały tylko bolesne wspomnienia, tym boleśniejsze im wędrował dalej. tliła się jednak w młodym krasnoludzie iskra nadziei. Kiedy bestie zaatakowały podziemne miasto, kobiety wraz z dziećmi opuściły je długimi korytarzami, prowadzącymi wprost do miast ludzi. Nie była to łatwa przeprawa, ze względu na ogromną odległość, jednak pozwalała uniknąć niebezpieczeństwa, a to było w owym czasie najważniejsze. Wśród nich była młoda Antrilva, córka jednego z najznamienitszych kowali w podziemiu. Hartfhlingt nie ukrywał, że jest nią zafascynowany, spędzał z nią wiele czasu, mieli wspólny język, doskonale się rozumieli. Niestety życie, nawet krasnoludów nie jest usłane różami, dlatego też musiał znaleźć się ktoś komu nie odpowiadało uczucie łączące oboje młodych. Był nim młody krasnolud Borggar, który darzył chorym uczuciem Antrilve, za wszelką cenę próbując rozdzielić młodych. Idąc przez przełęcz, Hartfhlingt nie chciał nawet wspominać tego podłego krasnoluda, dla niego było on największym wrogiem, który zasługiwał tylko na pogardę. Wiedział jednak, że przed atakiem uciekł on wraz z kobietami i dziećmi w stronę ludzkich miast. Nie mógł zareagować ponieważ ze strony wejścia nadbiegały już okrzyki walki, toteż udał się na pomoc wraz z przyjaciółmi, którzy pozostali. Bitwa była ciężka, atak został odparty jednak, kolejne fale wrogów zalewały górne tunele. Dowódca krasnoludów postanowił, zasypać tunel, którym uciekły kobiety, a resztki wojowników poprowadzić zupełnie na zewnątrz, dawno nieużytkowanym tunelem wprost w góry. tak oto wędruje teraz, mając za doradce jedynie swoje myśli, które toczą jego umysł niczym śmiertelna choroba nie dając spokoju. Co się dzieje z jego wybranką? Co z Borggarem, który udał się z nimi?
To dręczyło jego serce, do tego stopnia, że ściskał sztylet, jedyną broń która mu została po bitwie. Mgła zaczęła ustępować powoli, słonecznemu niebu.
Hartfhlingt po kilku dniowej wędrówce ze szczytów gór, zbliżał się coraz bardziej do ludzkich osad w których powinni już przebywać uchodźcy, a wśród nich ona. Nie mógł się doczekać spotkania, dlatego też maszerował ile sił w krasnoludzkich tęgich nogach. Jedyne co odbierało mu tę moc to wspomnienia Antrilve, która mogła poddać się namowom Borggara. Nie raz zwodził ją czułymi słowami, fałszywymi obietnicami. Nie tym razem, nie może na to pozwolić. Większość tego co kochał została pogrzebana i zniszczona, nikt nie może odebrać mu największego skarbu. Dzień powoli ustępował nocy, kiedy Hartfhlingt, znalazł się u bram miasteczka.
Było ono niewielkie, z dala można było zauważyć uchodźców krasnoludzkich rozkładających namioty, zaciekawionych ludzi z którymi krasnoludy zatargów nie miały od długich lat. Nie był to miły widok, jednak dawał ukojenie...byli w końcu bezpieczni. Młody krasnolud z zacięciem szukał swojej wybranki, pytał, aż w końcu usłyszał jej głos. Płakała. Chciał już ruszyć biegiem jednak inny głos go powstrzymał. To był Borggar.
Zrozum on już nie wróci!-krzyczał Borggar, trzymając w ramionach Antrilve. -Nie ma sensu na niego czekać, wiesz przecież co Nas łączy, wiesz, że w końcu się o tym dowie. Chodź ze mną, udamy się na zachód tam będziesz bezpieczna Ty i nasze dziecko. On Cie zostawił, wolał bronić tej zgniłej kopalni!
-Co ja zrobiłam? On jest przekonany, że będę z nim do końca, wróci tutaj zobaczysz!- odparła roztrzęsiona Antrilve. - Zasypali tunele, nie ma szans, że się tutaj pojawi- Wtrącił poddenerwowany Borggar - sama widziałaś ile tego pomiotu nas zaatakowało...musiałem Cie bronić. Kto wie co mogło czaić się w tych starych tunelach...Ale zapomnij o nim, to już przeszłość, teraz jesteśmy tylko My.
Usłyszawszy tę wymianę zdań, Hartfhlingt osunął się na kolana. Nie wiedział co począć, jego umysł zalały sprzeczne informacje tak bolesne jak przeszywająca strzała elfa. Po chwili odzyskał świadomość, jego krew wzburzyła się, czuł jak każdy skrawek jego ciała drga w rytmie serca, które niczym krasnoludzki młot wybijało kształt zemsty z każdym uderzeniem.
A więc teraz nadszedł ten moment- pomyślał i ruszył w stronę dwojga krasnoludów stojących wraz z innymi na targowym rynku, który przysłaniały promienie zachodzącego słońca. Jego wzrok wytężył się na sylwetce Borggar'a, krew zemsty wypełniała jego obraz. Nie myślał już, wiedział, że stracił wszystko. Powolnym ruchem, zmierzając do celu, wyciągał postrzępiony sztylet. jego ruchy były naturalne i zwinne jak na krasnoluda i tak niewielką broń. Nadeszła ta chwila. Hartfhlingt podszedł do swojej ofiary, odsunął Borggar'a na bok, łapiąc za podarte ubranie i spojrzał mu w oczy. Ten nie wiedząc co się dzieje, próbował krzyczeć jednak, sztylet był szybszy. Utkwił głęboko pod żebrem, prowadzony silną ręką ruszył w górę rozpłatając płuco...na końcu sięgając serca ofiary, która już była w agonii. Jucha krwi, trysnęła spod ostrza na okoliczne kocie łby. Krzyk ludzi, rozbrzmiał nad rynkiem, który teraz przypominał poranek niźli wieczór. Borggar powoli osuwał się na ziemie. jego oczy stawały się puste, zdawały się wymownie sugerować, że nie tak miało być. Krew płynęła coraz wolniej, pokrywała poszarpany rękaw i dłoń Hartfhlingt'a.
Antrilve widząc to zaczęła krzyczeć i podnosić ciało martwego. Łkając obejmowała go, jej ubranie powoli przybierało barwę ciemnej czerwonej krwi. Jej ubranie było przemoknięte krwią i łzami. Hartfhlingt niczego już nie żałował, jego serce stało się puste. Beznamiętne rzucił okiem na ostrze, po czym spojrzał przed siebie. Pozbył się emocji, agresji. Nie myślał o wspomnieniach. Nie myślał co dalej. Wiedział, że to już koniec.
Po chwili ...Odrzucił zakrwawiony sztylet. Nie śmiał spojrzeć jej w twarz, nie dał rady patrzeć w te oskarżające oczy, na jej wykrzywione bólem usta.
- Wybacz.. - Szepnął nie odwracając się. Po chwili, westchnąwszy cicho ruszył w kierunku zagradzających mu drogę do karczmy gapiów. Potrzebował napić się piwa. Tak... naprawdę potrzeba mu było tego Piwa...gospoda była coraz bliżej, jednak w miarę zbliżania się do celu na drodze z dala można było zauważyć kilka tęgich postaci...