Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Wielka księga zabaw traumatycznych XLVI

22 499  
4   28  
I hopsiup do galerii sław!46 stronę księgi uważam za otwartą. Dziś będzie kilka naprawdę traumatycznych historii, z czego jedna skończy się... A zresztą sami poczytajcie jak się skończy...

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom o niewypaczonej psychice odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

WIGRY

Dawno, dawno temu wtedy kiedy rowery BMX były jeszcze na deskach kreślarskich wraz z kolegami uprawialiśmy ekstremalny sport zwany "jazdą z górki" na rowerach marki wigry.
Górka niewielka ale wyboista i bardzo stroma, zjazdy opanowaliśmy i zgodnie z zapowiedzią uprawialiśmy zjazdy ekstremalne. Kolega który jako pierwszy pokonał barierę strachu i rozkręcił ramę zjechał perfekcyjnie na końcu góreczki miał lekki problem z hamowaniem, ale nie przewidział poluzowania tylniego koła w rowerze. Delikatnie mówiąc (będzie drastycznie ludzie o słabych nerwach niech ominą to zdanie), sprawa się skończyła złamanym obojczykiem, lewą ręką i wbiciem kierownicy w udo. Delikatny uraz psychiczny do roweru po miesięcznej kuracji szpitalnej. Aczkolwiek kolega dokonał przełomu w dziedzinie ekstremalnych sportów w naszej dzielnicy.
Jeszcze będąc w gipsie pożyczył rower kolegi, który mu poluzował śrubki i został potrącony przez samochód trafiając tym samym na kolejny miesiąc leczenia szpitalnego. I tak mu minęły pięknie wakacje. 

by Anonimek

* * * * *

MOSKWICZ I ROWEREK

Wraz ze swoim starszym bratem uwielbiałam przeróżne zabawy. Niektóre były bardzo traumatyczne z założenia, a niektóre nieprzewidywalnie traumą się kończyły. Pewnego pięknego dnia mój ojciec z wycieczki na łono matki Rosji (wtedy Radzieckiej) przywiózł przepiękne błyszczące auteczko marki moskwicz (czy jakoś tak). Było to autko na pedały. Zwietrzyliśmy z braciszkiem okazje to cudownej zabawy, wiec szybciutko za pomocą kilku sznurków profesjonalnie przyczepiliśmy ów pojazd do rowerowego bagażnika. Jako, że pojazd należał do mnie, więc to ja pierwsza zasiadłam za jego sterem, a brat chcąc nie chcąc wsiadł na rower i zaczął pedałować. Nabraliśmy już całkiem niezłej prędkości zasuwając asfaltówką przez środek wsi, kiedy to mój "silnik" zobaczył kolegę i chcąc pochwalić się naszą nową "bryką" gwałtownie zahamował... Jak nie trudno się domyślić samochodzik ze mną za kierownicą z całym impetem uderzył w tył roweru. Braciszek stracił równowagę uderzając z dużą siłą kroczem w miejsce, gdzie kierownica w składaku łączy się z ramą, a ja przeżyłam bliski kontakt mojej facjaty z kierownica moskwicza. Obie wargi miałam rozwalone, więc opuchnięta i zalana krwią dosłownie po pas opuściłam miejsce wypadku i udałam się w te pędy do domu. Do tej pory z wypadku pozostała mi pamiątka w postaci nieco asymetrycznej dolnej wargi, gdyż ta ucierpiała najbardziej.

by Anonimek

* * * * *

NIESZCZĘŚCIA CHODZĄ PARAMI

Lat mając mało, chyba 5, wakacje jak każde inne spędzałem u rodziny na wsi. Tatulu zabierał mnie i siostrę na przejażdżki rowerem w sposób następujący: w wiklinowym siedzisku uczepionym kierownicy podróżował gad, a ja uczepiony pleców rodziciela na bagażniku z położoną poduszką, co by mi się zadek nie posiniaczył. Żywy niestety dość byłem i nóżki mi się na boki bez przerwy majtały. Dojeżdżając do domu udało mi się zahamować jadący z górki rower wtykając stopę pomiędzy szprychy.
Moja furia zamknięta w gipsowym pancerzu nakazywała mi zasuwanie na czworaka po okolicznych polach, podwórku i domku. A że ciekawy świata byłem, to co się dało starałem się doprowadzić do poziomu parteru czyli swojego. W ten magiczny sposób żelazko znalazło się na mojej ręce. Tyle że gorące.
Przez następne 2 tygodnie leżałem w łóżku, z nogą w gipsie i ręka pokrytą jakimś siuwaksem. Ot ciekawość.

by Anonimek

* * * * *

DAJ CUCU

Byliśmy z siostrą małe szkraby, spaliśmy jeszcze w łóżeczkach, ale chodzić się już udawało. Zawsze na Święta stała u nas w pokoju wielka choinka na której było zawsze dużo słodkiego. Ja sprytna bestyjka opracowałem system wychodzenia z łóżeczka, mianowicie zauważyłem iż jeden szczebelek się rusza (łóżeczko drewniane). Wyciągałem ten szczebelek, a przez powstałą dziurę byłem w stanie się już przecisnąć. Jak tylko udawało mi się wygramolić atakowałem choinkę i z łupem wracałem do łóżeczka, nie zapominając by szczebelek włożyć na swoje miejsce. Którejś nocy obudziła się też moja siostra. Stwierdziła stanowczo, że też chce słodkie, na co ja ochoczo stwierdziłem, że pomogę jej wyjść. Wyjaśniłem, że jak lekko rozchylę szczbelki to ona przełoży głowę, a człowiek jest jak kotek i wtedy już cała przejdzie. Zaparłem się rozgiąłem lekko szczebelki, a siostra ufna wiedzy brata włożyła między nie głowę. Zaraz jak to zrobiła ja szczeble puściłem, uciekłem do siebie, a ją tak zostawiłem. Z opowieści rodziców wynika iż siostra siedziała tak 45 minut, bo akurat nie było ich w domu, a babcia która się nami opiekowała już poszła spać. Dopiero niedawno się przyznałem jak to było z tym łóżeczkiem.

by Gratak

* * * * *

ŚWIĘTA IDĄ

Tatuś mój prywatny postanowił "zaszpanić" ładnymi drzwiami do mieszkania w bloku, więc na kilka godzin przed przybyciem wigilijnych gości przybijał nad tabliczką z nazwiskiem jakiś tam plastikowy stroik. Ja, jako mały brzdąc, chciałam poobserwować całe to zajście przez wizjer w drzwiach, o czym tatulek nic nie wiedział. Kiedy skończył ozdabianie, z całej siły otworzył drzwi, które mnie wepchnęły na wieszak. Skończyło się na krwi z nosa i zdartym paznokciu na stopie, ale ból pamiętam do dziś.

by SatAnka

* * * * *

OGNISKO Z TATĄ

Jedna z moich pirotechnicznych wpadek została zainicjowana przez mojego ojca. Nie pamiętam ile miałem wtedy lat, ale były to pierwsze klasy szkoły podstawowej. Jesień, szarówka na dworze, liście już opadły, a my na działce palimy je sobie. No nie bardzo palimy, bo one wilgotne zbite w kupę palić się nie chcą. No to tato wpadł na genialny pomysł i przyniósł coś w aerozolu (już nie pamiętam co to było), co się fajnie paliło jak się psikało tym na ogień. Po zużyciu 4 "cosiów w aerozolu" liście zamieniły się w ładnie dymiący i żarzący się stosik. No to stoimy sobie tak nad tym stosem, dziecko przeżywa jak to fajnie się smoki robiło, a tatko przestrzega, żebym nigdy sam nie próbował (zrobiłem to parę lat później) i nigdy, ale to nigdy nie wrzucał zużytych pojemników do ogniska, bo i tu barwny opis tego co może się złego przydarzyć, co zapalić, kto poparzyć, które oko być wykłute.
Tato poszedł po coś do komórki a ja po chwili za nim:
- A gdyby te pojemniki teraz wybuchły, to ta komórka nas osłoni?
- Tak, ale one stoją dość daleko od ognia, nie wybuchną.
- A jak by nie były dość daleko to kiedy wybuchną?
- Czyli nie powinniśmy wychodzić przez chwilę z komórki?
Wtedy nie doceniłem ironii w jego wypowiedzi. Po 3-ech niezbyt groźnych "bum" i jeszcze chwili czasu na ewentualność czwartego bum, poszliśmy zebrać do kupy nasze ognisko. Dobrze, że tato jak nie było mamy to tłumaczył, bo rodzicielka by dupska nie oszczędziła.

by Anonimek 

* * * * *

MALUSZEK

To już mi brat opowiadał, jak dostał samochodzik do pojeżdżenia sobie po łąkach wsi polskiej. Oczywiście przylgnęło doń kilku kolegów, bo faceci to lubią takie durne przejażdżki, między innymi na dachu fiata 126p. Rozsiadł się więc jeden na tym dachu, jeszcze się dokładnie nie umościł, a tu już z wielkim TRACH ktoś zamknął drzwi przycinając mu palec. Nie wiem, jak on się utrzymał przez cały czas nie spadając, ale później ponoć pół godziny leżał blady w szoku bez słowa, a każdy się bał zawiadomić pomoc, żeby im się nie dostało.
Kolega, oczywiście, przeżył.

by SatAnka

* * * * *

NIEZNOŚNY SĄSIAD

Razu pewnego, a było to w sylwestra roku 2000. Miałem wtedy 12 na karku. Pojechałem do kolegi świętować Nowy Rok, gdyż nie było jego rodziców. Nakupowaliśmy ogromny arsenał petard i sztucznych ogni. Musze wspomnieć, że kolega mieszka w bliźniaku, a za sąsiada ma upierdliwego dziada. Jak już wspomniałem posiadaliśmy arsenał i nadszedł czas aby go sprawdzić. Zaczęliśmy po kolei wypalać (od najsłabszych petard po ogromnych korsarzy). Tak przy połowie zabawy wyszedł sąsiad i nakrzyczał na nas, że mu przeszkadzamy i jeśli nie przestaniemy to oberwiemy. My, jako, że młodzi jeszcze, mieliśmy to w nosie i powróciliśmy do błogiej zabawy. Minuty mijały a sąsiad coraz bardziej się denerwował. Gdy odpaliliśmy ostatnią, a więc i najlepszą, sąsiad nie wytrzymał, chwycił co miał pod ręką (a miał jakąś rybę ) i ruszył w naszym kierunku. Kolega zdążył uciec, ja niestety zorientowałem się za późno. Sąsiad podszedł do mnie i palnął rybą po twarzy. Leżałem chwilę na ziemi nim zorientowałem się, co się stało. Ten czyn nie mógł ujść mu płazem. Razem z kolegą uknuliśmy chytry plan. Następnego dnia zebraliśmy wnętrzności ryb, które zostały po kolacji, do wielkiego foliowego worka. Następnie kupiliśmy największą petardę bombę (taką z długim lontem, żeby mieć czas się ukryć). Gdy szanowny sąsiad wrócił do domu ze spaceru, zaczęliśmy szykować operacje ,,rybą w Śledzia’’ (tak miał na nazwisko sąsiad kolegi). Do worka z rybimi resztkami włożyliśmy petardę, po czym położyliśmy ją na nowiusieńką wycieraczkę natrętnego sąsiada. Plan był taki: ja dzwonie, kolega podpala lont i za krzaki. Gdy już siedzieliśmy za krzakami baliśmy się tylko jednego, żeby nie wybuchło za wcześnie. Na szczęście lont nie zawiódł nas. Wybuch nastąpił w momencie kiedy sąsiad podniósł pakunek na wysokość twarzy. Nie musze chyba mówić jak wyglądały jego schody, nie wspominając jego samego. Do dziś w każdego sylwestra spotykam się z kolegą i przypominamy stare dzieje. Po tym wydarzeniu sąsiad stał się podejrzanie spokojny.

by Anonimek

* * * * *

JAK TOMASZEWSKI

Działo się to w latach osiemdziesiątych. Będąc jeszcze ledwo odrośniętym od ziemi gówniarzem, zafascynowanym sukcesami naszej reprezentacji w piłce nożnej (Wiadomo, wtedy to Polacy byli potęgą, Deyna, Lato, Gadocha, Boniek itepe...) całymi dniami uganiałem się za piłką, kopiąc kiedy się dało i gdzie się dało. Cóż, gramy sobie któregoś dnia, kumple ćwiczą strzały, ja stoję na budzie. Postanowiłem więc pobawić się w Tomaszewskiego i poćwiczyć efektowne bramkarskie robinsonady. "Szacun" w oczach moich kolegów rósł ze strzału na strzał, aż do momentu kiedy wykonałem bardzo efektownego szczupaka w stronę lewego słupka. Następną rzeczą którą pamiętam był okropny ból w prawej dłoni. Okazało się, że przeceniwszy swoje umiejętności "lotnicze" upadłem prosto na resztki jakiejś rozbitej flaszki, niewidoczne wśród wysokiej trawy, porastającej okolice boiska. Jeden z kawałków, długi na parę centymetrów i ostry, sterczący prawie pionowo do góry, przebił mi łapę na wylot - cud, że nie parę centymetrów niżej, bo wtedy szkło wbiłoby się w nadgarstek. Skończyło się na kilku szwach a mnie do dzisiaj pozostała spora blizna i niechęć do ewolucji bramkarskich.

by RoboFH

* * * * *

STARY A GŁUPI

NAPRAWDĘ GŁUPI...

Uwaga, tu są sceny naprawdę drastyczne - osobom wrażliwym odradzam czytanie!

Na wstępie zaznaczę, że mój tata jest typem złotej rączki, który większość prac umie wykonać (w jego przekonaniu) lepiej, sprawniej, a na pewno taniej niż wykwalifikowana firma montażowa.

I tak, prowadząc prace wykończeniowe swojego nowo wybudowanego domu, tata uparł się, że nie będzie "partaczom" zlecał montażu drzwi garażowych, po czym przywiózł na dachu swojego samochodu zestaw do samodzielnego montażu. Po 3 godzinach wygłówkowaliśmy w końcu co jak i gdzie się powinno przesuwać, przykręcać i wiercić. W zestawie były też takie całkiem ładne sprężyny, służące do ułatwienia otwierania drzwi. Kto widział odsuwane do góry drzwi garażowe na pewno wie w jakim rozmiarze są takie sprężyny.
Przystąpiliśmy do montażu i po 2 godzinkach wszystko było na swoim miejscu, więc stwierdziłem, że ja już pojadę bo żona, dzieci i w ogóle piątek jest, a kumple czekają.
Na szczęście nie zdążyłem pójść na piwo, bo z prędkością niedozwoloną musiałem gonić do szpitala, ponieważ „coś uderzyło tatę w głowę”.
Okazało się, że po zamontowaniu sprężyn (jeden koniec do górnego końca drzwi, a drugi koniec do solidnej blachy u dołu prowadnicy drzwi, przy podłodze), zdecydował się na jeszcze większe naprężenie sprężyny, żeby się drzwi lżej podnosiło. Po tej myśli jął odkręcać blachę, która chciał nie chciał wystrzeliła w kierunku, w którym sprężyna kazała, odbijając się po drodze o nachyloną głowę mojego jakże zaskoczonego taty.

Teraz co do skutków. Chirurdzy stwierdzili, że 0,5 cm dalej i tata zakwalifikowałby się do nagrody Darwina. Pędząca z olbrzymią prędkością, prawie kilogramowa blacha, zdematerializowała łuk brwiowy i część kości policzkowej (cytuję „strzaskane na tak drobne kawałki, że się rozpłynęły”. Ponadto pękła czaszka i staw szczękowy wraz z żuchwą usunęły się na 2 cm w dół.

Były skutki teraz środki naprawcze: wszystko się dobrze skończyło, a skończyło się na 3 tytanowych klamrach mocujących żuchwę na swoim miejscu, całkiem nowym, ręcznie robionym łuku brwiowym i równie nowej kości policzkowej.

Muszę złożyć pokłony chirurgom. Stanęli na wysokości zadania i po naprawach nie ma śladu. Nie powtarzajcie tego tacie bo zemdleje chyba, ale pokątnie dowiedziałem się, że wyjęli mu oko i zrobili swoje od środka.

by Odlajodla


Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Ale mam nadzieję, że księga będzie trwała nadal, a Wy mi w tym mocno pomożecie. Z utęsknieniem czekam na Wasze przeżycia i każde skrzętnie notuję. A część 50 tuż tuż... Ślijcie klikając w ten linek.

Czy głosowałeś już dziś na nas? Jest to honorowa sprawa dla każdego fana księgi - głosować.

Czy brałeś udział w świątecznym konkursie? Nagroda warta walki... Bardzo krwawej walki...

Oglądany: 22499x | Komentarzy: 28 | Okejek: 4 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało