* * * * *
Leżąc drugi dzień pod cedrem począł Kim-Lan przypominać sobie swoje przeróżne fortele. Za najlepszy spośród nich poczytywał sobie walkę ze strasznym Hoang-Sonem.
Było to latem, gdy wysokie trawy szumiały targane silnymi wiatrami.
Hoang-Son bez wysiłku obracał wniwecz ataki Mistrza. Kim-Lan słabł z każdą chwilą i porażka wydawała się nieunikniona. Nadludzkim wysiłkiem złapał jednak oddech i wyrzekł magiczne słowa:
- Hoang-Son, jestem twoim ojcem!
Wówczas jego wróg padł na kolana i we łzach utopił swój straszliwy gniew. Kim-Lan nie miał pojęcia, czemu stary trick z amerykańskich filmów zawsze działa.
* * * * *
Trzeci dzień leżał Mistrz Kim-Lan przywalony drzewem, lecz ratunek znikąd nie nadchodził. Począł tedy szykować się na rychłą śmierć i opuszczenie swej cielesnej powłoki. Nagle jednak ostatnie przebłyski świadomości podsunęły mu rozwiązanie. Resztkami sił wygrzebał Kim - Lan małe zawiniątko, które jego nauczyciel dał mu w młodości.
- Pamiętaj, młodzieńcze, że kryją się tu czary zdolne wybawić cię z najgorszej opresji - mówił przed laty stary Gin-Seng.
Wspomniawszy te słowa, wepchnął Mistrz zawiniątko w niewielkie zagłębienie pnia. Zaraz też drzewo z trzaskiem podniosło się do pionu, a co więcej błyskawicznie obrodziło szyszkami.
- Uratowany! - westchnął Kim-Lan.
Istotnie - Viagra nieraz czyniła cuda.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą