Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Wyznania alkoholika. Jak NAPRAWDĘ wygląda miesiąc bez picia

248 863  
298   202  
Słyszeliśmy już, że po dwóch tygodniach od odstawienia picia można w pamięci rozwiązać twierdzenie Fermata i inne zabawne historie. Pora przekonać się, jak to jest naprawdę - słuchając tych, którzy doświadczyli tego na sobie.

Historie poniżej różnią się od siebie - choć łączy je to, że wszystkie są prawdziwe, opowiedziane przez ludzi chcących podzielić się własnymi, bardzo osobistymi doświadczeniami. Różnią się też skutki rezygnacji z alkoholu, na co wpływa wiele czynników. Stopień uzależnienia, regularność picia, odporność bądź wyniszczenie organizmu, styl życia, dieta. Nie ma dwóch identycznych uzależnień. Wiele daje nadzieję na to, że poprawa jest możliwa, choć pewnie naiwne byłoby twierdzenie, że z każdego uzależnienia od alkoholu da się wyjść.

Historie poniżej dzielą się też na dwa rodzaje - wyznania osób, które stosunkowo wcześnie zdały sobie sprawę z nadużywania, oraz opowieści tych, którzy trafili na samo dno. Pierwsze niech stanowią inspirację, te drugie - ostrzeżenie. Wszystkie pokazują natomiast, że nigdy nie jest za późno, by podjąć próbę. Niekoniecznie całkowitego odstawienia alkoholu, ale odzyskania kontroli nad sobą i swoim życiem. Alkoholizm przybiera różne formy, a problem mają nie tylko ci, którzy pod sklepem wyciągają rękę po dwa złote do flaszki. Problem mają często ludzie sukcesu, którym wiedzie się doskonale, tyle że alkohol przestał dla nich być wyłącznie miłym, okazjonalnym dodatkiem, a stał się codzienną potrzebą. Dość kazania, posłuchajmy mądrzejszych…

Madeleine Bailey (nazwisko będące marką likierów pomaga w rzuceniu picia?)


W momencie eksperymentu Madeleine miała 48 lat. Jeśli uznać, że granica bezpieczeństwa to 14 jednostek alkoholu tygodniowo [1] (co odpowiada sześciu piwom lub dziesięciu małym kieliszkom lekkiego wina), to Madeleine przekraczała limit dwukrotnie. Nie upijała się, nie miała kaców.

Tydzień 1

Ostatni tydzień, który upłynął mi bez ani jednego drinka był w… 2001 roku. Byłam na antybiotykach, więc miesiąc bez picia wydaje się poważnym wyzwaniem. Ale jest kilka plusów. Technicznie rzecz biorąc, nie mam nadwagi, ale chętnie zrzuciłabym kilka kilogramów. Ważę znacznie więcej niż 10 lat temu, a mój brzuch jest bardziej krągły.

1 stycznia widzę, że w lodówce stoi pół butelki wina… i omal nie przekładam miesiąca abstynencji na później. Na szczęście mój „zaradny” mąż Simon wypija wino za mnie i chowa pozostałe butelki. Moje następne wyzwanie to znalezienie zastępstwa dla wina na piątkowy wieczór. Nie lubię większości słodkich napojów dostępnych w supermarketach. Pozostaje mi herbata z mango i miętą. Widok wina nalewanego do kieliszków znajomych z początku wydaje się torturą, ale około 22 orientuję się, że nie doskwiera mi typowe zmęczenie na koniec tygodnia. Mam inny problem - nie jestem wystarczająco zmęczona i godzinami nie mogę zasnąć. Tak jest przez cały tydzień.

Tydzień 2

Nie mogę go uniknąć. Alkohol jest wszędzie. Nie tylko w restauracjach i sklepach. U fryzjera serwowane są drinki, można się napić, czekając na skończoną pracę. Kino, do którego chodzę, ma bar. Można nawet zabrać ze sobą drinki na film. W domu też dziwnie ogląda się telewizję wieczorem bez drinka. Eksperymentuję więc z zestawem herbat ziołowych.

Ale największy przełom to odkrycie bezalkoholowego wina. Produkuje się je w tradycyjny sposób, ale na koniec pozbawia go procentów. Czerwone są lepsze niż białe, plus też taki, że obie wersje zawierają około połowy mniej kalorii niż normalne wino. Zabieram ze sobą butelkę na sobotnią imprezę. Jest coś „wyzwalającego” w tym, że nie muszę obserwować, ile kieliszków mam już za sobą.


Tydzień 3

Projekt, nad którym pracowałam od tygodni, trafił szlag. Leczę się dwoma kieliszkami wina. Zdecydowanie daje mi to chwilową ulgę, ale następnego dnia jestem zdeterminowana, by była to moja jedyna wpadka. Największym wysiłkiem wstaję wcześniej i idę przed pracą na siłownię. To nie zdarza mi się nigdy. Mimo że nie zasypiam tak szybko jak dawniej, nie czuję się też zmęczona. Lekarze tłumaczą, że liczy się jakość, a nie ilość snu.

Staram się raczej chodzić do kina i teatru zamiast do restauracji i pubów. Ale nawet w otoczeniu pijących czuję się już lepiej. Próbuję różnych zastępstw - od ostrego soku pomidorowego po słodki sok z liczi.

Tydzień 4

Wyrobienie nowego nawyku zajmuje 21 dni i jestem pewna, że nie brakuje mi już wieczornego kieliszka wina na sofie. Zauważam też więcej plusów. Wstawanie rano nie jest tak bolesne, mam więcej energii i nie czuję się napuchnięta. Czy było warto przeprowadzić eksperyment?

Choć zaraz po upływie miesiąca podarowałam sobie dwa duże kieliszki wina, udało mi się przerwać nawyk regularnego popijania w domu. Na dłuższą metę pozwoli mi to na pewno pić mniej. Jestem trochę lżejsza, silniejsza i śpię już znacznie lepiej. Cholesterol poszedł w dół, a w kieszeni pozostało 150 funtów zaoszczędzonych na alkoholu. Ale najważniejsze jest to, że jeszcze dwa miesiące temu 4-5 bezalkoholowych dni w tygodniu wydawało mi się niemożliwe. Dzisiaj to nie tylko osiągalne, ale nawet zachęcające. [2]

***

Ryan Buckley (jeden miesiąc nie dowodzi niczego)


W chwili rozpoczęcia 3-miesięcznego eksperymentu, Ryan Buckley - odnoszący sukcesy przedsiębiorca w branży internetowej - miał 34 lata. Pił regularnie od 15 lat. Na eksperyment zdecydował się przy okazji drugiej ciąży swojej żony.

Miesiąc 1

Pierwszy tydzień minął szybko. Cały poprzedni tydzień piłem po kilka drinków dziennie, więc pierwszy etap alkoholowego postu okazał się całkiem przyjemną odmianą. Potem wróciłem do pracy i dni upływały szybko. Po pracy i tak nie było czasu na picie - z małym dzieckiem biegającym po domu i ciężarną żoną biegającą po domu za małym dzieckiem biegającym po domu… Moja trzeźwość była potrzebna.

Normalnie napiłbym się wina, butelkę rozłożoną na kilka wieczorów po ułożeniu córki do spania. Czasem wolałbym herbatę, a czasem naszłaby mnie ochota na konkretne wino, którego nie miałbym pod ręką, więc ostatecznie nie napiłbym się niczego. Mimo że bardzo lubię dobre piwo, nigdy nie kupuję zapasu do domu… więc żaden sześciopak nie gapił się na mnie za każdym razem, gdy otwierałem lodówkę.

W pierwszy weekend brakowało mi chłodnego savignon blanc. Ale poza tym nie było źle. Popijałem tonik - i choć to nie było to samo, wystarczało. Mogłem leżeć na tarasie i popijać coś specjalnego. Po prostu owo coś nie zawierało alkoholu.

Znajomi uszanowali mój trzymiesięczny eksperyment. Na konferencji startupów - z open barem i winem do obiadu - nie piłem alkoholu i, zgadnijcie, nikogo to nie obchodziło! W pierwszym miesiącu doceniłem też brak porannego otumanienia po firmowych czwartkach. Jest jakaś uważność, która pojawia się po miesiącu abstynencji. Szybko też znika. Pierwszy miesiąc nie okazał się szczególnie satysfakcjonujący. Ucieszyłem się z sukcesu, ale jeszcze bardziej z tego, że przede mną były jeszcze dwa miesiące. Spodziewałem się, że zrobi się trudniej. I zrobiło.


Miesiąc 2

Pierwsze rozczarowanie: wciąż ważyłem 95 kilogramów. Żadnych zmian. Człowieku, co jest dobrego w niepiciu, jeśli nie utrata wagi? To była porażka. Policzyłem w pamięci… 250 kalorii w kieliszku, co najmniej 1000 tygodniowo i 4000 w miesiąc. Przeczytałem gdzieś, że 1000 kalorii to pół kilograma masy ciała. Powinienem był tracić tyle co tydzień, ale nic takiego nie miało miejsca.

Zacząłem za to robić więcej pompek - 20 zamiast 12 naraz. To prawdopodobnie przypadek, że ten postęp zbiegł się akurat z bezalkoholowym eksperymentem, ale to jedyny fizyczny aspekt, który byłem w stanie zmierzyć po pierwszym miesiącu. Tymczasem pokusa stawała się coraz silniejsza…

[…]

Zauważyłem, że niektóre dania zaczęły smakować gorzej. Alkohol musiał znieczulać moje podniebienie i ułatwiał cieszenie się niektórymi potrawami. Zaczęło o sobie dawać znać też odstawienie. Bardzo chciałem się napić wina, ale jednocześnie nie chciałem sobie na to pozwolić. Odmawianie sobie wina i cieszenie jedzeniem oznaczało w tym momencie zbyt duży wysiłek. Co wcale nie przeszkodziło mi zacząć się objadać. Skoro nie piłem, to mogłem podjadać - tak przynajmniej sobie tłumaczyłem.

Miesiąc 3

Trzeci miesiąc był najłatwiejszy. Gdzieś w połowie przyjechała teściowa gustująca w winie i koktajlach. Za każdym razem proponowała, że naleje i mi. Kusiło, ale udało mi się powstrzymać. W tym momencie nie tęsknię już za alkoholem. Osiągnąłem nirwanę niepamiętania, co tak naprawdę lubiłem w piciu alkoholu.

To ciekawy stan. Wciąż chcę się napić, prawdopodobnie dlatego, że po prostu lubię smak, ale to nie jest silna potrzeba, jak w pierwszych dwóch miesiącach odstawienia.

[…]

Kilka dni po upływie trzeciego miesiąca piję znowu. Ale wystarcza mi jeden drink. Nie walczę z tym. Rozkoszuję się pojedynczą szklanką. I nie piję już tyle, co kiedyś. Zwykle nie więcej niż jedną szklankę na wieczór, czyli coś, co uważam za dobry kompromis pomiędzy tym, co było dawniej i niepiciem w ogóle.

Największy sukces? Mogę ograniczyć się do jednego. Myślę, że to właśnie najważniejsza rzecz. Gdy bywałem w barach, piłem drinka za drinkiem, bo dlaczego miałbym zamawiać cokolwiek innego, skoro i tak już zacząłem pić. Ostatnio zdarza mi się pić drinka, a zaraz po nim coś bez alkoholu. Dlaczego? By ugasić pragnienie. I dlatego, by zachować kontrolę. Lubię kontrolować mój związek z alkoholem. Jesteśmy przyjaciółmi, wódka i ja, ale nie życzę sobie, by ten przyjaciel mówił mi co mam robić. [3]

***

James Swanwick (wyglądam grubo przy Jennifer Aniston)


James Swanwick, prezenter stacji ESPN, ocknął się przyglądając się zdjęciu, na którym pozuje wraz z Jennifer Aniston. Hollywoodzka gwiazda i on, napuchnięty Australijczyk o wyglądzie dalekim od zdrowego. Postanowił coś zmienić, a owa drobna zmiana przeistoczyła się w rewolucję - w życiu Jamesa i nie tylko.

Powtarzam sobie, że „ picie alkoholu to pożyczanie radości dzisiaj na koszt jutra”. Podzielę się swoją historią…

Przez lata wypijałem kilka piw w ciągu tygodnia i znacznie więcej niż kilka w niemal każdy weekend. Trochę dobrego alkoholu i się upijałem. To część bycia Australijczykiem (albo tylko tak mi się wydawało). Kończyło się to destrukcyjnymi nawykami o 1 nad ranem. Papierosy, pizza i jeszcze więcej piwa. Reszta weekendu spisana była na straty. Z czasem zacząłem czuć się z tym źle. To była próba przetrwania.

Był marzec 2010 roku, siedziałem w knajpie w Austin, czekając na „śniadanie na kaca”. Wpatrywałem się to w menu, to w innych ludzi wcinających ogromne porcje naleśników. Czułem się jeszcze gorzej. Jakiś głos we mnie stwierdził: „James, pora na zmianę”. Zdecydowałem się na 30 dni bez alkoholu. Taki eksperyment. A oto co się stało.


Pierwszy tydzień był ciężki. Wątroba miała pełne ręce roboty usuwając toksyny z alkoholu i nędznego jedzenia, które wpychałem w siebie po pijaku. Każde spotkanie ze znajomymi było wyzwaniem. Kumple nie wierzyli w moją decyzję. Z początku się tym przejmowałem, co czyniło całą sprawę jeszcze trudniejszą. Niektórzy „przyjaciele” próbowali nawet ukradkiem dolać mi wódki do napoju…

W końcu nauczyłem się radzić sobie z kumplami - i śmiać sam z siebie. Wskazywałem palcem na głowę i odpowiadałem, że mam zbyt wielką siłę umysłu, by pić. Gdy sam pogodziłem się z niepiciem, zaakceptowali to też znajomi i rodzina. Niedawno spotkałem się też ze znajomymi z dzieciństwa. Za młodu chlali ostro. Tym razem zupełnie nie przeszkadzało im moje niepicie. Zamiast na rundę po barach, zaproponowali kolację w restauracji.

Spałem jak dziecko. Nauka wykazała, że nawet małe dawki alkoholu zakłócają sen. Teraz odzyskiwałem fazę REM, którą zazwyczaj omijają alkoholicy. Zacząłem zakładać specjalne okulary ułatwiające zasypianie i podziałało. Zacząłem wstawać pełen energii, po zmęczeniu i porannym roztrzęsieniu nie pozostał ślad.

Straciłem na wadze, a moja skóra nabrała normalnych kolorów - to skutek tego, że pozbyłem się trucizny z organizmu. „O, ćwiczysz?!”, zaczęli pytać ludzie. Nie ćwiczyłem. Po prostu przestałem pić alkohol, a zacząłem lepiej się odżywiać i lepiej spać. Dzisiaj świętuję inaczej. Dawniej każdy sukces wiązał się z zakrapianą imprezą. Dzisiaj nagrodę stanowi obiad w restauracji albo trochę wolnego czasu na przykład na spacer. Wciąż imprezuję! Tylko teraz to ja pamiętam, co moi pijani kumple bełkotali zeszłej nocy.

Zmieniłem priorytety. Już nie zaczynałem wieczoru ze 120 dolarami w portfelu, by obudzić się rano z zaledwie dwoma. Już nie przesypiałem całych weekendów. Samoistnie zacząłem wcześniej wstawać… i brać odpowiedzialność za swoje życie. Po 30 dniach niepicia czułem się tak dobrze, że postanowiłem to kontynuować. Po sześciu miesiącach zmiana była już bardzo widoczna.

Wokół mnie pojawili się nowi, lepsi przyjaciele. I kobieta, przy której mogę być sobą. Pijaństwo nigdy nie przyniosło mi dziewczyny marzeń. W dodatku seks na trzeźwo jest znacznie lepszy. Pokusy cały czas były wokół. Tak jak rok od rzucenia picia, które chciałem uczcić szklanką piwa. Zamówiłem je w barze, wypiłem łyk. Smakowało doskonale… i wtedy pomyślałem, że nie chcę stracić tego wszystkiego, co osiągnąłem dotychczas. Pomogłem sobie… a teraz chcę pomóc innym. [4]

Pod adresem 30daynoalcoholchallenge.com James proponuje wyzwanie, które naprawdę potrafi odmienić życie (tylko uważajcie na samostartujące video na stronie głównej…). Każdy, kto chciałby przekonać się, że można inaczej, znajdzie tu wiele inspirujących materiałów. 30 dni bez alkoholu to dobry początek. I sprawdzian, który może dać odpowiedź na pytanie, jak poważny jest problem.

Dlaczego warto wziąć udział w wyzwaniu Jamesa? Między innymi dlatego, by pozostać na etapie opowieści takich jak te powyżej, które momentami wydają się dość błahe, dalekie od prawdziwych problemów. I uniknąć sytuacji jak te poniżej, gdzie samemu trudno już cokolwiek zrobić…

Wojciech - wtorek, 15 września 2014

Nie piję od godziny 21 (niedziela). Po przebudzeniu spoko, wypiłem herbatę, której nie piłem od wielu miesięcy, zjadłem śniadanie, trochę posprzątałem, nawet humor dopisywał… Na ten moment nie mam ochoty na nic, pocę się jak świnia… po chamsku pisząc. A nie jest mi gorąco. Trzęsę się jak z Parkinsonem, próbowałem się zająć czymkolwiek, ale na niczym nie mogę się skupić. Próbowałem oglądać filmy, czytać, zasnąć, dostaję pierdolca… Prawdę pisząc, nie spodziewałem się tak szybkiej „reakcji”, a podobno to nawet początek nie jest… [5]

Adam - 29 lat

Piję od 6 lat. Głównie wieczorem dwa piwa i 200 ml wódki. To taka moja stała dawka, żeby w pracy nie poznali. Zacząłem pić więcej 3 lata temu, gdy urodził mi się syn. Piłem tyle, co powyżej, w weekendy więcej. Stwierdzono u mnie nadciśnienie. Zasypiałem koło 23, a o 3 budziłem się i nie mogłem więcej spać. Coś pękło i postanowiłem skończyć z piciem. Mijają 53 godziny mojego niepicia i czuję się tragicznie. Jestem słaby, mam podwyższone ciśnienie, lęki, nie mogę spać. Lekarz przepisał mi lek, ale chyba nic nie daje. Wydaje mi się, że zaraz umrę! Wczoraj, usypiając synka, rozpłakałem się, że ma takiego tatę. Proszę, pomóżcie - straciłem chęć do wszystkiego… [6]

Robert - 12 lat codziennego picia

Najgorsze było pierwsze 2-8 dni. Organizm szalał. Próba zaśnięcia, głos z tyłu mówi mi „nie usypiaj, bo umrzesz”. Strach i lęk. Kołatanie serca, skoki ciśnienia. Wizyta na oddziale ratunkowym w szpitalu. Wyniki dobre, uspokoiłem się. Po powrocie do domu znowu problem. W pracy ból i zawroty, kołatanie serca, ciemność przed oczami. W nocy śpię na ręczniku, bo wóda wyłazi z potem. Piątego dnia dochodzi drętwienie ręki. Po kilku tygodniach objawy się zmniejszają. Częściowo to zasługa leków… [7]

* * * *

Odstawienie w wersji żartobliwej
16

Oglądany: 248863x | Komentarzy: 202 | Okejek: 298 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

16.04

15.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało