Penetrowanie opuszczonych budynków, schronów czy podziemi jest niewątpliwie ciekawym sposobem na spędzanie wolnego czasu, ale trzeba też pamiętać, że wymaga to wyjątkowo silnych nerwów. Nie chodzi tylko o spotkanie tam szczurów czy przedstawicieli miejscowego klubu amatorów taniego wina, same budowle również mogą nam dostarczyć niecodziennych atrakcji. Jedną z takich sytuacji przeżył użytkownik Reddita.
Wybraliśmy się z dwoma kolegami na zwiedzanie tunelów w naszym mieście. Już kończyliśmy wycieczkę i znajomi zdążyli się oddalić w kierunku wyjścia. Chciałem jeszcze tylko zrobić zdjęcie pomieszczenia, w którym przed chwilą byliśmy i zaraz miałem pogonić za znikającymi w ciemnym korytarzu lampkami przyjaciół. Słyszałem ich cichnący szept i dźwięk stóp depczących po rozbitym szkle.
Idąc korytarzem kątem oka spostrzegłem plamę światła w bocznym przejściu. Bardzo mi się spodobało połączenie ośmiokątnego przekroju korytarza i kolorowych rur, postanowiłem zrobić kolejne zdjęcie. Kiedy podszedłem do wejścia do odnogi zacząłem szykować aparat, a po plecach przeszedł mi zimny dreszcz. Kolegów nie słyszałem już od jakiegoś czasu i byłem tu zupełnie sam. Włączyłem lampę błyskową, wycelowałem aparat w kierunku ciemnej czeluści, nacisnąłem migawkę i czekałem, patrząc w mały ekranik aparatu, na złapanie ostrości i zrobienie zdjęcia. W momencie gdy błysnął flash zobaczyłem na końcu tunelu ciemną sylwetkę, która wyglądała jakby mi się przyglądała.
Zabrakło mi tchu w piersi i przez chwilę nie mogłem się ruszyć. Następnie ostrożnie ruszyłem do przodu, od czasu do czasu robiąc zdjęcia.
Gdy dotarłem do drugiego końca tunelu z ulgą się roześmiałem.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą